GryPCPlayStationRecenzjeXbox

Star Wars Fallen Order – Gra, której potrzebowaliśmy.

Nie było mi dane zagrać w żadną singlową grę z uniwersum Star Wars, no grałem w Lego i to chyba wszystko. Nie dlatego, że nie lubię tej marki, byłem kiedyś jej naprawdę dużym fanem, ba nadal bardzo ją lubię. Problem leży gdzie indziej, takie produkcje nie powstają. Czasy kiedy w tej materii coś się działo minęły gdzieś z ostatnimi odsłonami Jedl Academy i Knighst of Republic. Tytuły te w dzisiejszych czasach wydają mi się niezbyt grywalne. Potem działo się, coraz mniej aż w końcu Disney dał prawa do produkcji Electronic Arts i to była spora pomyłka. Przez naprawdę długi okres nie dostawaliśmy żadnych nowych produkcji dla pojedynczego gracza. Entuzjaści świata Gwiezdnych Wojen, mogli zadowolić się co najwyżej trybem fabularnym w Battlefront. Aż do zeszłego roku, kiedy światło dzienne ujrzał trailer Star Wars Fallen Order. Na początku patrzyłem na to sceptycznie, bo EA, bo wygląda jak sklejka mechanik z innych gier, bo mapy jak z PS 3. Mimo to hype rósł, w końcu czekaliśmy na taką produkcję dość długo. W końcu pojawiły się naprawdę pozytywne recenzje i ja nieufny na początku, również nabrałem ochoty na pomachanie mieczem świetlnym.

Akcja tytułu toczy się między 3 a 4 rozdziałem. Opowiada o Calu, Jedi który po ogłoszeniu rozkazu 66 musi ukrywać swoją tożsamość, do dnia kiedy zostaje wykryty przez imperium i zmuszony do ucieczki. Historia na początku wydaje się skrajnie sztampowa i nieciekawa, potem jednak nieźle się rozkręca. Nie wykracza oczywiście poza schematy głównej sagi, ale podaje je w nieco inny sposób, dzięki czemu wypada dużo lepiej niż choćby ostatnia 9 część filmu. Ograne motywy jak np. Bunt klonów, pokazuje z zupełnie innej perspektywy i nadaje im odrobine świeżości. Największy mankament tej fabuły, oprócz tego, że nadal jest to ten sam, trochę inaczej podany gwiezdno-wojenny sos to nasz główny bohater. Jest on przezroczysty niczym chlorowana woda, nudny jak protagoniści klanu, szlachetny i dobry jak Papież Polak. Może trochę przesadzam, ale postać ta, to taki na maksa typowy protagonista. Nawet Luke w filmach, który zawsze był wymieniany jako akademicki model bohatera miał jakieś cechy, które wyróżniają go na czele innych fikcyjnych postaci. Tymczasem tutaj Cal jest bardziej po to, by popychać historie do przodu, niż po to byśmy mieli go polubić. Inne postacie wypadają na szczęście dużo ciekawiej. Greez i Cere ożywiają trochę drętwą atmosferę, wprowadzaną przez naszego bohatera. Antagonistka, choć nie jest może najbardziej charyzmatycznym czarnym charakterem, mimo to ma bardzo ciekawy background , wprowadzający trochę życia w tę postać.

Historia jednak nie gra tu pierwszych skrzypiec. Mamy do czynienia z Soulslikiem, z otwartym metroidvaniowym światem, elementami parkoru przypominającego serie Uncharted, jednak głównie nastawiony na walkę z wymagającymi przeciwnikami. Główną atrakcją jest system przypominający gry studia From Software. Zapisu, możemy dokonywać tylko w pewnych punktach mapy, jest w tym pewien haczyk, sprawia to, że przeciwnicy się odradzają. Wrogowie są silni i bardzo łatwo mogą pozbawić nasz życia, śmierć jest więc ważnym elementem.  Tracąc punkty doświadczenia, możemy je odzyskać tylko raz, potem przepadają. Tylko tu mechaniki te podane są w wersji lite. Tytuł na łatwiejszych poziomach jest może cięższy niż jakaś inna pozycja, ale raczej nie można powiedzieć żeby ktoś miał jakiś problem z jego przejściem, na nieco wyższym mamy już Soulsy na całego. Jak ktoś jest nastawiony na tego typu rozgrywkę to będzie to najlepszy wybór. Na najwyższym gra z trudnej zmienia się w niesprawiedliwą. Widać więc, że twórcy celowali w większą grupę odbiorców i bali się zrobić coś wyłącznie dla zapalonych graczy. Wyważenie stopniowania trudności jest dość dziwne. Zdarzało się tak, że walcząc z jedną z Sióstr Nocy i miałem spory problem z jej pokonaniem. Następnym bossem był taki jakby duży nietoperz wampir, którego zabiłem za pierwszym razem bez większych komplikacji. Takich przypadków jest parę.

Najważniejszym elementem produkcji jest walka i wypada ona naprawdę fajnie. Miecz świetlny przypomina wprawdzie bardziej pałkę, ponieważ możemy zadać nim kilkanaście ciosów. W trakcie przebiegu fabuły odblokowujemy nowe możliwości. Możemy toczyć bitwy podwójnym mieczem, dzielić go na dwa, stosować słabe i mocne ciosy. Do tego dochodzi działanie mocy. Na początku nie możemy z nią zrobić wiele, potem dochodzi coraz więcej możliwości. Spychanie klonów w przepaść, czy przyciąganie ich do siebie dało mi masę funu. Starcia nie robią się nudne, bo cały czas dochodzą nowe umiejętności. Przeciwnicy i Bossy też wypadają naprawdę dobrze i różnorodnie. Mimo wszystko mówienie, że jest to coś rewelacyjnego byłoby kłamstwem. Mechanika walki jest kompromisem między np. takim Wiedźminie 3 a Soulsami. Czerpie jednak dużo bardziej z tego pierwszego. Brakuje tu czegoś oryginalnego. Oprócz tego, że walczymy mieczem świetlnym a nie klasyczną szabelką, ciężko o niej nawet coś więcej napisać. Dałoby się to wybaczyć, gdyby pojedynki nie były głównym funlightem tej gierki.

Drugą, charakterystyczną rzeczą tytułu jest Metroidvaniowość. Mamy dostęp do paru planet, na których możemy się dość swobodnie poruszać. Są one obsypane sekretami, skarbami do znalezienia i wszelkimi innymi rodzajami trofeów. Nie wszędzie jednak możemy się dostać. Gdy nie odblokujemy umiejętności na przykład skakania po ścianach to nie dostaniemy się do niektórych miejsc. Możemy wtedy powracać do starych lokacji by odkryć nowe obszary. Ja jestem naprawdę dużym fanem takiego budowania świata, a tu jest on zrobiony w niewymuszony sposób. Do starych miejscówek wracamy w trakcie fabuły, więc jak ktoś nie chce zawracać w trakcie kampanii to nie musi, gra sama go tam zabiera. Prawdę jednak mówiąc większość tych znajdźek niewiele nam daje. Oczywiście są takie, które powiększają nam ilość życia, albo w których dostajemy punkty doświadczenia, jednak jest to mniejszość. Większość to po prostu: nowe ubranka albo rękojeść miecza, więc można to spokojnie pominąć. Jest to plus i minus jednocześnie. Z jednej strony, jak ktoś nie chce zbierać dodatkowych rzeczy to nie musi, a z drugiej  dla tych co lubią zbierać jest to trochę zmarnowany czas. Chociaż mi i tak fajnie odkrywa się nowe sekrety i pewnie jeszcze trochę je powynajduję.

Natomiast w przeciwieństwie do eksploracji, niezmiernie denerwujące były momenty z parkourem. Prawie wszystkie śmierci, które w tej grze, mnie spotkały były spowodowane słabością tego elementu. Zdarzało się, że musiałem na ślepo skakać, aby sprawdzić czy mogę złapać się konkretnej ściany. Innym razem Cal uporczywie nie chciał chwycić liny, chociaż klikałem odpowiedni przycisk. Wkurzały mnie też te cholerne zjeżdżalnie, pojawiały się one często, zupełnie znienacka i powodowały, że nie wiedząc co się kompletnie dzieje wpadałem do przepaści, nie mówiąc już o tym, że przejażdżka nimi uniemożliwiała nam powrót na górę. Naprawdę nie wiem, kto wpadł na pomysł by zamieścić ich parędziesiąt w tym tytule. Zdarzały się również fragmenty, gdzie nie wiedziałem dokąd mam pójść. Przejścia były często ukryte w jakiś ciemnych zakamarkach, praktycznie nie do zauważenia. Większość tych sekwencji jest tak niedopracowana, że wielokrotnie miałem ochotę rozwalić klawiaturę. Nie są takie może przez cały czas gry, lecz przez większość produkcji, tak. Sam nie wiem czy wynika to z braku czasu na dopracowanie, czy zwykłego niechlujstwa. W gruncie rzeczy efekt jest irytujący.

Star Wars Jedi Fallen Order jest więc trochę jak taki Bigmac z McDonalds, normalnie jest po prostu okej, ale gdy jesteś głodny, w twoich oczach rośnie do czegoś naprawdę smacznego. Nie da się ukryć, że przez tak długi czas posuchy w temacie produkcji z pod tego szyldu, zwyczajnie potrzebowaliśmy dobrej gry z machaniem mieczem świetlnym. Nawet takiej, która jest zbudowana z elementów innych produkcji, bez niczego specjalnie oryginalnego, chcącej zadowolić absolutnie wszystkich. Electronic Arts też jej potrzebował, żeby trochę odkupić się po antyludzkiej polityce tej firmy z ostatnich lat. Myślę, że to fajny początek powrotu tej marki na salony, z tego co wiem twórcy planuje sequel. Nie dziwię się, bo jedynka zarobiła mnóstwo pieniędzy. Ja liczę na jakieś RPG w tym uniwersum, kiedyś pewnie się doczekam, a teraz trzeba się cieszyć tym co mamy.

Jeden komentarz do “Star Wars Fallen Order – Gra, której potrzebowaliśmy.

Możliwość komentowania została wyłączona.

%d bloggers like this: